Mędrzec i jego książka
Nie jest trudno podziwiać świętego Tomasza z Akwinu unieruchomionego w świetności witraża. Łatwo jest być dumnym z Summy teologii, dopóki stoi wysoko na regale, podnosząc prestiż biblioteki. W takich okolicznościach my, ludzie XX wieku, możemy o Tomaszu i jego dziele czytać i rozmawiać z entuzjazmem, spokojnie zostawiając przy tym jego samego i jego dzieło na boku. Jednak pozwolić Tomaszowi chodzić wśród nas, trzymać jego książkę otwartą na biurku i ją solidnie zgłębiać — to zupełnie co innego.
Zarzuty wobec Tomasza
Gdyby Tomasz przyszedł do dwudziestowiecznego klubu czy pubu, byłby oczywiście oceniany według standardów dwudziestowiecznych. Nie mógłby więc się spodziewać gorącego powitania; zapewne tolerowano by go z lekkim uśmieszkiem, ale z pewnością nikt nie zaprzyjaźniłby się z nim bliżej. Mieszkał przecież w złym miejscu. Jego domem był klasztor, a dla nas klasztor jest o wiele mniej zrozumiały niż zdrowy wyrostek robaczkowy. Żył w złej epoce, na długo przed współczesną epoką postępu, w samym środku średniowiecza. Jego zajęcie wydawałoby nam się niewyobrażalnie nudne. Był profesorem i pisał książki, a jego badania nie doprowadziły do odkrycia nowych witamin ani materiałów wybuchowych, nie miał nic do powiedzenia o zarabianiu większych pieniędzy, nie atakował Boga ani nie podważał wartości człowieka i społeczeństwa, lecz miał dużo do powiedzenia o prawdzie, dobru, miłości i Bogu. W jego książkach nie było pikantnych scen, przekleństw, biologicznego realizmu opisanego ugrzecznionym językiem, papki zastępującej myślenie. Nie miały być ucieczką od życia. Zamiast odrzucać przeszłość, Tomasz miał dla niej duże uznanie!
Osobiście byłby nie do przyjęcia. Jego rodzina była blisko spokrewniona z dynastiami królewskimi całej Europy, co już samo w sobie źle wygląda; ale Tomasz zignorował wojskowe zainteresowania swoich braci i wstąpił (chociaż nie bez walki) do zakonu żebrzącego. Aby faktycznie dotarło do współczesnego umysłu, co to oznacza, musimy to ze sobą połączyć — był zakonnikiem i żebrakiem. Myślał całkowicie abstrakcyjnie, jako człowiek był zimnym, bezlitosnym logikiem, przechodzącym bezdusznie i z maszynową precyzją od przyczyn do wniosków, niezależnie od konsekwencji. Był wolny od namiętności, bo był święty; nie miał serca, bo uparcie trzymał się prawdy; nie miał wyobraźni, bo był metafizykiem; był nieludzki, bo uciekł od świata.
Gdyby ten opis zawierał chociaż źdźbło prawdy o Tomaszu, z pewnością nie byłoby dla niego miejsca w życiu dzisiejszych ludzi; a jeśli zawierałby jej nawet mniej niż źdźbło, jego miejsce byłoby nie na witrażu, lecz w muzeum. Nie ma ludzi bardziej od siebie odległych niż święci i maniacy; a ten wizerunek robi z Tomasza totalnego maniaka.
Wizerunek Tomasza
Ten obraz Tomasza jest czymś gorszym niż karykatura, to po prostu oszczerstwo. Nie sposób zaprzeczyć, że Tomasz był zakonnikiem. Najlepszą obroną jego powołania była nie ta obrona, którą napisał, ale obrona, którą stało się jego życie. Ucieczka od świata to nie to samo co ucieczka od ludzi. Ci, którzy uciekają od ludzi, umrą z powodu duchowej anemii wywołanej marną dietą i ciasnotą celi własnego „ja”. Ci zaś, którzy trwają przy ludziach, chociaż uciekają od świata, zostaną ukrzyżowani i przez świat, i przez ludzi — i uważają to ukrzyżowanie za cenę, którą warto zapłacić. Tomasz doświadczał swojego ukrzyżowania w ciągu wieków; być może najbardziej gorzkie jest to współczesne — kompletne niezrozumienie jego życia.
Jesteśmy bliżsi prawdy, gdy widzimy Tomasza jako pełnego entuzjazmu młodego człowieka, który rzuca się w pogoń za prawdą pod kierunkiem największego mistrza swojej epoki. Patrząc głębiej, widzimy go wiernego młodzieńczemu zapałowi (na sposób właściwy świętym), dodającego do wrodzonego geniuszu tak ciężką pracę, że nie wytrzymały jej nawet jego ogromne siły; jego życie dopaliło się przed pięćdziesiątką. Przez całe to krótkie życie snuł wielkie marzenia, niemożliwe do zrealizowania, i robił wszystko, co może zrobić człowiek, aby się spełniły. U końca życia był zmuszony przyznać, jak każdy z nas, że rzeczywistość niewiele przypomina jego marzenia i wszystko, co napisał, wydaje się tylko słomą.
Tomasz był niesamowicie ludzki. Miał wielką, naturalną zdolność miłości. Mógłby to poświadczyć Bonawentura, a także siostry Tomasza, które przyszły do jego pokoju w wieży zamkowej, aby zniechęcić go do wstąpienia do klasztoru, a wyszły z niego same do tego zachęcone. Dobrze poznał ludzką naturę, dzięki długim wędrówkom po całej Europie, która nie siliła się na delikatność przy jej odsłanianiu. Wiedza ta została pogłębiona, wzbogacona miłością do Boga i żarliwą troską o dusze, czyniącą z każdego jego oddechu, nawet tego ostatniego, tchnienie wiatru rozsiewającego prawdę w wygłodzonym świecie, który w końcu zbierze żniwo tak hojnego siewu.
Tomasz rzeczywiście uciekł od świata, ale nie od ludzi. To nie był człowiek beznamiętny, on płonął; jego serce nie było puste, lecz przepełnione; był metafizykiem w najpełniejszym znaczeniu tego słowa, co oznacza, że był poetą i pionierem o wyobraźni i odwadze wystarczającej na to, by wskoczyć w ciemność na krańcu świata. Tomasza nie można uczynić eksponatem muzealnym, nie można go unieruchomić w witrażu; jego miejsce jest wśród śmiałków stojących na czele tłumów; wśród tych, którzy mają odwagę być człowiekiem.
Zarzuty: siedemsetletnia
Jednak jego wielkie dzieło ma siedemset lat. Powiecie — może ono mieć znaczenie historyczne; kolekcjoner, którego zasady nie zmuszają go do czytania ukochanych książek, mógłby się nią zachwycać. Świat przeszedł jednak długą drogę w ciągu siedmiuset lat. Tomasz nie był prorokiem. Co mógł wiedzieć o naszym rozwoju intelektualnym? Każda epoka ma własne problemy. Czy Tomasz miał do czynienia z walką demokracji z dyktaturą, z zasiłkami dla bezrobotnych, gospodarką planową albo wojną zmechanizowaną? Jego książka była średniowieczna; nasz wiek na pewno nie jest. Jego czasy to czasy spekulacji, nasze — obserwacji; jego — przybliżenia, nasze — ścisłości; jego — wiary, nasze — rozumu; jego — nieśpieszności, nasze — pośpiechu. Moglibyśmy w ten sposób kontynuować, dopieszczając przeciwieństwa, które są tylko półprawdami, i omijając okoliczność podstawową – tę mianowicie, że siedemset lat nie zmieniło ludzkiej natury.
Listę problemów, rozważanych w Summie, można by bez trudu odnaleźć w szkołach starożytnej Grecji, bibliotekach współczesnych uniwersytetów, a co więcej – w sercach i umysłach ludzi każdej epoki. Jest na niej na przykład kwestia dobra i zła, istnienia i stawania się, zmiany lub ewolucji, celu człowieka, wiedzy, Boga, własności, państwa, przyjemności, obowiązku, początku świata i tak dalej. Jeśli Summa świętego Tomasza ma cokolwiek wartościowego do powiedzenia o tych sprawach, jest warta zainteresowania w wieku dręczonym tak jak nasz brakiem odpowiedzi na fundamentalne problemy ludzkości. W rzeczywistości święty Tomasz był stanowczo zbyt ludzki, aby pisać dzieło bezużyteczne dla ludzkości, ludzie byli mu zbyt bliscy , aby zajmować się tymi problemami w tak abstrakcyjny sposób, że mógłby zainteresować wyłącznie akademicki umysł.
Zarzuty: obszerna
Książka jest obszerna, składa się z pięciu tomów dużego formatu, pokrytych gęstym drukiem i jeszcze gęstszą myślą. Nie jesteśmy ludźmi tamtej przeszłej epoki, która uważałaby tak gigantyczne dzieło za wyzwanie intelektualne, aby udowodnić, że nie jest tak kiepska, jak sądziła. Żyjemy raczej w wieku nagłówków, kompendiów, szkiców i streszczeń. Musimy mieć przeglądy tygodnia, z obrazkami, dla naprawdę zabieganych. Czasopisma ze skrótami wiadomości przyswajają za nas informacje, felietoniści rzucają na nie za nas okiem, podwykonawcy wyszukują fakty. A my sami — zawsze gdzieś się spieszymy.
A jednak trzytomowa powieść nie jest dla nas za długa ani jednotomowy — ale liczący tysiąc dwieście stron — romans. Oglądamy mnóstwo stron raportów, programów politycznych, przemówień, statystyk. Żyjemy w wieku heroicznie wytrwałych badań naukowych. Niemożliwe, abyśmy bali się pracy. Bardziej prawdopodobne, że potrzebujemy czegoś namacalnego, co moglibyśmy uznać za cel wart podjęcia tak dużego wysiłku umysłowego czy fizycznego.
Byłoby trudno spierać się z tym wyjątkowo realistycznym nastawieniem do życia i książek. Święty Tomasz podejmuje takie wyzwanie i daje typową dla niego, przekonującą odpowiedź.
To nie wiek dzieła, nie jego ogromne rozmiary ani nawet średniowieczna szata odpycha laika, ale bezpodstawna opinia, że to dzieło jest niewarte pracy koniecznej do zapoznania się z nim, a wyniki tej pracy — nieistotne dla epoki tak zdumiewająco odmiennej od czasów, w których Summa teologii została napisana.
Zarzuty: martwe języki
Szata książki się zmieniła; żywe języki atrakcyjnie ją przystroiły. Nie żeby ta zmiana była konieczna; piękno młodości trudno ukryć nawet pod grubą warstwą niemodnego stylu. Tylko powierzchowny obserwator mógłby nie dostrzec uroku Summy. Była ona pisana z entuzjazmem dla entuzjasty, dla początkujących, którzy z beztroską stają w obliczu męki pierwszego kroku. Jest w tej książce dużo zapału młodości. Atakuje najtrudniejsze problemy z radosnym sercem i cudowną ufnością; przyjmuje niedostępność tajemnicy z młodzieńczą odpornością; godzi się na radykalne konkluzje prawdy z idealizmem młodości, z typową dla młodości gotowością do poświęceń. Porywa się na wielkie cele z całą energią wielkodusznej młodości.
Charakter książki
Ludzki charakter i nieprzemijająca nowoczesność Summy są szkieletem obudowanym ciałem i krwią, czyli kulturą wszystkich wieków. W książce tej znajduje się skondensowana esencja prawdy zaczerpnięta z filozofii Wschodu i filozofii greckiej – od Sokratesa, Platona i Arystotelesa — od ojców Kościoła i z długiego tysiąclecia, które przyczyniło się do powstania scholastyki. Nie jest to jednak zwykłe kompendium przeszłych osiągnięć, mauzoleum dawno zmarłych mistrzów; jest ona raczej potomkiem arystokratycznego rodu godnym krwi, która płynie w jego żyłach. Najdawniejsze ludzkie poszukiwanie mądrości z trudem wydobyło prawdę, która przeszła przez filtr Akwinaty. Filtr ten zatrzymał jedynie męty, które mogłyby zatruć ten napój.
Książka jest mądra
Być może to właśnie jest jedną z najcenniejszych korzyści, jakie daje kontakt z Summą teologii — ciągła łączność z jednym z największych umysłów wszech czasów za pośrednictwem jego największego dzieła. Treść Summy jest odpowiedzią wielkiego intelektu przygotowywaną w ciągu całego jego życia. Możemy nawet widzieć powolne etapy jej oczyszczania, zerkając na wcześniejsze prace Tomasza, w których z wahaniem zgadza się z myślą swoich mistrzów lub starannie uzasadnia sprzeciw wobec nich. Późniejsze odważne sformułowanie własnych rozwiązań również nie powstrzymuje go od dystansowania się od poglądów starszych scholastyków, Alberta, Bonawentury, Augustyna i ojców Kościoła, Platona i Arystotelesa. Zgodność, kiedy się pojawia, jest nawet bardziej zadziwiająca. Tutaj, w pełnym owocu wielkiego geniuszu, występuje oszczędność słów i pojęć, która jest myląca — kilka wierszy Sumy często odpowiada całym stronom we wcześniejszych dziełach i pozostawia nas z pytaniem, co też zostało pominięte. Często zachwyca nawet nie to, co Tomasz tak doskonale powiedział, lecz to, co tak doskonale pominął milczeniem. Przedstawia nam zasadę, uginającą się pod ciężarem ludzkich konsekwencji, ale przedstawia subtelnie, z głębokim szacunkiem dla intelektu czytelnika, jak w wierszu ledwie szkicującym zarysy wspaniałego obrazu czy też we wczesnym dramacie angielskim pozbawionym dekoracji. Gdyby jakieś słowo mogło naruszyć delikatną równowagę prawdy, sugerować bezzasadną emfazę, zmylić czytelnika — rezygnuje z niego.
Jej osobisty charakter
Święty Tomasz zasiadł do pisania swej największej książki tak, jak mogłaby uczynić maszynistka, która zdejmuje pokrywę maszyny do pisania i zaczyna przepisywać swoje notatki. Nie peszyło go stojące przed nim zadanie; zabrał się do niego z pogodną prostotą, a znaczenie tej pracy nie robiło na nim wrażenia. Jednak ta pogoda i prostota były zewnętrznym wyrazem zaufania rodzącego się z jego geniuszu i świętości. W swym nader krótkim prologu przyznaje bezceremonialnie, że planuje opisać wszystko, co dotyczy religii chrześcijańskiej. Wiedząc, co faktycznie zrobił, rozumiemy już, iż oznaczało to, że zamierza wędrować po korytarzach wieczności i nie pominąć niczego w istniejącym wszechświecie. Jego spojrzenie zatrzyma się na kryształowym pięknie świata aniołów, jego krok nie zawaha się przed tajemniczym królestwem ludzkiego serca, nie zmiesza go małostkowość i wielkość umysłu człowieka. Przeprowadzi dokładne badanie zarówno zwierzęcej, jak i anielskiej strony tego obrazu Boga, którym jest człowiek. Początek, koniec i naturę świata materialnego potraktuje tak gruntownie, jak narodziny, życie, śmierć i zmartwychwstanie Boga, który stał się człowiekiem. Tajemnica i nieszczęście grzechu miały oczywiście zmieścić się w ramach jego pracy; a także nadprzyrodzone działanie sakramentów, bogactwo całego życia w łasce.
Cel książki
Tomasz, stojąc przed tym obfitym materiałem, nie chciał jedynie wysypać go przed ludzkimi umysłami; miał zamiar przedstawić to wszystko należycie, przejrzyście i tak krótko, jak to było możliwe. Co więcej, nie chciał napychać policzków objedzonym intelektualnie specjalistom od filozofii i teologii. Myślał raczej o niedożywionych, spragnionych, maluczkich, początkujących, którzy zbyt długo cierpieli głód wiedzy. Zamierzał unikać wszystkiego, co mogłoby zamącić w głowie tym maluczkim, co utrudniłoby ich postęp i mogłoby doprowadzić do zniechęcenia. Temu czołowemu profesorowi wieku uniwersytetów sprawa ta wydawała się tak ważna, że wyraźnie wyliczył narzędzia, które przygotował w tym celu: nade wszystko porządek, prostota oraz bezlitosna eliminacja niepotrzebnych kwestii, argumentów i powtórzeń.
Podział książki
Plan taki jak ten mógłby opracować najbardziej leniwy człowiek na świecie. Rzeczywiście ludzie leniwi są zazwyczaj bardzo płodni w sporządzaniu planów; zapewne uprzyjemniają im one delektowanie się swoim nieróbstwem. W przypadku projektu Tomasza zaskakuje, że do ukończenia całego dzieła zabrakło mu bardzo niewiele, tak niewiele, że potężne piękno tej intelektualnej katedry wprawia w osłupienie obserwatorów, niezważających na niedokończoną zakrystię. Projekt Tomasza zatrzymała jedyna rzecz, która mogła go powstrzymać. Umarł w trakcie opracowywania sakramentu pokuty.
Plan Summy jest równie prosty jak określenie jej celów przez Tomasza. Pierwsza część opowiada o Bogu: zarówno o Bogu jako takim, jak i o Bogu jako przyczynie, od której biorą początek światy aniołów i ludzi, a także świat czysto materialny. Druga część mówi o powracaniu człowieka do źródła, z którego się wywodzi. Trzecia część mówi o środkach czy też drodze, którą człowiek zdąża do tego celu, i o domu, który czeka na niego na końcu drogi.
W całym tym tomie będziemy się zajmować pierwszą częścią Summy. Po kwestii wstępnej (zajmie ona resztę tego rozdziału) rozpatrzymy istnienie jednego Boga; następnie życie wewnętrzne jedynego prawdziwego Boga, czyli tajemnicę Trójcy; pozostałą część tomu zajmą rozważania na temat aniołów, ludzi i świata, bo tylko w ten sposób możemy poznać całą opowieść o pochodzeniu stworzeń od Boga. Ta ostatnia część niniejszego tomu nie będzie zawierać dyskusji o aniołach na główce szpilki; Tomasz nie ma czasu, żeby zajmować się głupimi pytaniami. Znajdzie się w niej natomiast studium i ocena całego świata, a nie tylko jego materialnej części; całego człowieka, nie zaś tylko jego zwierzęcej części; i całego świata aniołów, a nie jego cynicznie humorystycznych karykatur. Obrazy, które to studium przedstawi czytelnikom, będą uderzająco różne od tych, które dzisiaj zbyt często zagracają umysł i niepokoją serce. Nie znajdziemy na nich człowieka przypominającego przerażonego bożka, umieszczonego na jałowym szczycie pogrążonego w chaosie świata. Nie ujrzymy go też jako niewyróżniającego się niczym istotnym od zwierząt — jego osobliwie ludzkie zdolności do tworzenia polityki i poezji nie pojawiają się tutaj przypadkowo, jako różniące go od zwierząt tak samo jak to, że trochę bardziej od nich dba o czystość. Bóg nie będzie wyglądał jak zalatany, udręczony i niepewny nieudacznik. Anioły nie będą latały ospale wokoło, szukając świątecznej kartki, na której mogłyby przysiąść. Żaden z tych obrazów nie ma podstaw w świecie rzeczywistym; a tylko z rzeczywistością mamy do czynienia w tym tomie.
Jest niezwykle ważne, na samym początku, abyśmy oparli się bezpiecznie na tych dwóch faktach: Tomasz przez całe życie był nieustępliwym badaczem rzeczywistości, bezwzględnym wrogiem nieprawdy, a jego największym dziełem była książka o nadprzyrodzonej teologii. W naszych czasach modne stało się odrywanie teologii od rozumu i niszczenie w ten sposób niezachwianego przekonania o jej związku z rzeczywistością. A co do nadprzyrodzoności — jest to po prostu obelga dla naszej samowystarczalności, trudna do zniesienia dla inteligentnego człowieka. Nietrudno zrozumieć irytację dzisiejszych ludzi, jeśli chodzi o rzeczy nadprzyrodzone, gdyż człowiek zawsze był dumny. Ale tylko intelektualne samobójstwo pozytywizmu mogło być tak niedorzeczne, aby ograniczyć horyzonty umysłu człowieka do tego, co może odkryć metodami nauk ścisłych. Rozumowe obalanie pozytywizmu nie jest tu konieczne, ponieważ pozytywista przeczy sam sobie w kolejnych zaprzeczeniach, które składają się na jego doktrynę. Opowiada się on raczej za drogą prowadzącą do śmierci niż do życia, gdyż życie nie może opierać się na zaprzeczeniach — trzeba je przed nimi chronić. Ludzie nie mają litości dla tchórzliwej ucieczki; sympatyzują z duchem niezależności, nawet przesadnej niezależności, chociaż — jak każdy — nie są w stanie okazywać tej sympatii, gdy niezależność osiąga stadium dobrowolnego ograniczenia.
Jest bez wątpienia prawdą, że człowiek pozostawiony sam sobie może zebrać olbrzymią ilość informacji — rzeczywiście tyle, iż udusi się pod stosem faktów, który zgromadził nad własną głową. Może nawet, dzięki wieloletniej wytrwałej pracy, zdobyć coś z mądrości pojmowania wzorca rzeczy, rozróżnień między drobiazgami i sprawami zasadniczymi, celami i środkami prowadzącymi do tych celów. Zbyt często pomija się fakt, że człowiek po prostu nie może tak długo czekać, aż osiągnie mądrość. Powinien znać te sprawy od początku swego życia, aby naprawdę żyć przez wszystkie te lata, które są konieczne do tego, by osiągnąć dalekie spojrzenie mądrego człowieka. Tymczasem zdecydowana większość ludzi ma zajęty umysł, serce i ręce wyrywaniem skąpej matce ziemi środków do życia. Żeby być całkiem szczerym, trzeba dodać, że jest wielu ludzi, którzy nigdy nie osiągną mądrości własnymi siłami, nawet jeśli będą żyli sto lat i nie będą mieli do roboty absolutnie nic poza myśleniem. Żeby być równie szczerym, należy przyznać, że nawet najmądrzejsi ludzie popełniają błędy.
Sprawa celów, które nadają kierunek ludzkiemu życiu, jest zbyt ważna, żeby obciążać ją takim ryzykiem. Ta wiedza nie może czekać, nie może być zarezerwowana dla nielicznych, nie może być zagrożona błędami. Jeśli jesteśmy zadowoleni z takiego stanu rzeczy, to tylko dlatego, że uważamy, iż pojedynczy człowiek jest nieistotny, a życie ludzkie nie ma znaczenia; przyjmujemy długowieczność za pewnik i obojętnie odnosimy się do prawdy. Wszystkie te założenia są błędne. A skoro tak, to człowiek, nawet w tych sprawach, które nie przekraczają w sensie ścisłym jego sił, musi uzyskać pomoc. Może się upierać przy nieograniczonej niezależności tylko za cenę częściowej rezygnacji z wiedzy o rzeczywistości, a w końcowym rozrachunku — za cenę plajty swojego ludzkiego życia. Musi przyjmować prawdę z jej źródła i być wdzięcznym za to, że ją otrzymuje.
Konieczność mądrości
Wszystko to byłoby prawdą, gdyby cel nadający spełnienie życiu człowieka znajdował się w zasięgu jego naturalnych sił. Kiedy stajemy przed faktem, że jedyny cel człowieka — wieczne oglądanie Boga — przewyższa całą naturę, dostrzegamy rozpaczliwą konieczność Bożego objawienia, które pozwoli mu poznać ten cel, a także środki umożliwiające jego osiągnięcie.
Iluzja niezależności może nas zbyt wiele kosztować. Może przecież, całkiem logicznie, łączyć się z wymaganiem, byśmy pokonywali wpław oceany, zamiast polegać na budowniczym statku i nawigatorze, brnęli nago w śnieżycach, dopóki nie sporządzimy sobie własnoręcznie ubrań, i latali, machając rękami. Niezależnie od ceny, kiedy badamy sprawę uczciwie, dziwimy się, że w ogóle kupiliśmy tak tandetny produkt; jest pewne, że daliśmy się podle oszukać. Nic nie jest tak zupełnie bezużyteczne jak iluzja, że jesteśmy samowystarczalni, gdyż nic nie jest tak zupełnie fałszywe.
Musimy posiadać mądrość od samego początku życia. Nie może to być nasza własna mądrość; nie wystarczy też, żeby była to mądrość drugiego człowieka. Musi być Boża, bo tylko Bóg jest mądry od początku. Zaczynać życie z mądrością pożyczoną nam przez Boga i kończyć je, posiadając tę mądrość; płacić opłaty na każdej stacji życia boską monetą i widzieć drogę, która rozciąga się przez nami, daleko widzącymi oczami Boga — to nie jest obelga dla natury ludzkiej, tylko jej nobilitacja.
Nauka Boża — jej przedmiot
W tej atmosferze szlachectwa teologia bierze pierwszy oddech swojego życia, gdyż depozyt prawdy objawionej przez Boga stanowi zasadę życia całej nauki teologicznej. Podczas gdy filozofia, jako szczyt naturalnego wysiłku intelektualnego, zasłużyła sobie na miano mądrości ludzkiej, teologia słusznie jest zwana mądrością Bożą. Cała jej wielobarwna materia otrzymuje trwałą strukturę dzięki wplecionej w nią nici boskości. Jeśli sprujemy tę złożoną tkaninę, ta pojedyncza nić zawsze doprowadzi z powrotem do Boga, źródła i celu prawdy. Bez tej nici boskości teologia zaczyna oznaczać krzywą narzutę zszytą z resztek, która — paradoksalnie — jest pozbawiona nie tylko piękna, lecz także różnorodności; staje się monotonna szarą monotonią rozpaczy. Nie ma w niej nic z mądrości, bo nie ma w niej nic z sensu. Lecz czerpiąc siłę napędową ze źródła wszelkiego porządku, teologia tętni takim znaczeniem, o którym człowiek nie śmiałby marzyć, Bożym znaczeniem dla stworzeń, które ledwie ośmielają się sprostać ludzkiemu życiu, a co dopiero żyć życiem boskim.
Mówienie o teologii jako o nauce może wydawać się współczesnym uszom bluźnierstwem. Istotnie, jest to bluźniercze, jeśli ograniczamy naukę do skarbu zakopanego w świecie materialnym, skarbu, który może być odkryty tylko za pomocą kilofa i szpadla metody doświadczalnej. Lecz jeżeli pojmujemy naukę, tak jak powinno być, w szerszym sensie dojrzałej wiedzy wyrosłej na podstawowych zasadach, które unikają rdzy wątpliwości, nie grozi nam omyłkowe wzięcie teologii za zręczną imitację żywej nauki, którą należy umieścić za szybą w uznaniu nie dla jej żywotności, lecz sztuczności. Możemy beztrosko wystawić ją na świeże powietrze, aby żyła swym twardym, energicznym życiem; niech pada na nią deszcz i świeci słońce, niech szarpie ją wiatr, a przeciwnicy niech przeciągają swe maleńkie ciała przez jej szeroko rozpościerające się gałęzie. Będzie żyła; jej korzenie są wystarczająco głębokie, liście szerokie, a gałęzie długie; będzie żyła, chociaż wiele mieszańców umrze koło niej.
Miejsce teologii wśród nauk
Teologia nie jest kundlem w zbiorze nauk. Jak każda inna nauka, ma swój własny, ściśle wyznaczony obszar — obszar prawd objawialnych. Jej narzędzia są całkowicie niewystarczające do wyposażenia jej w podstawowe zasady, dlatego, jak wszystkie inne nauki, czerpie zasady, od których wychodzi i na których się opiera, z innego źródła. Filozof, nie mając nad sobą ludzkiej nauki, przyjmuje bez pytania oczywiste zasady, które ukazuje mu jego rozum, albo przestaje być filozofem. Teolog czerpie swoje zasady nie z nauki fizyka, matematyka czy filozofa, ale z nauki Boga i świętych. Żadna nauka nie dowodzi własnych zasad; także teologia. Jednak zasady każdej innej nauki ludzki umysł może łatwo dostrzec, czy to dzięki innej nauce, czy to bezpośrednio, dzięki naturze. Jedynie teologia przyjmuje zasady zbyt jasne, by mógł je ujrzeć jakikolwiek umysł poza Bogiem. Wierzy w te zasady, opierając się na autorytecie Prawdy niezdolnej do błędu i fałszerstwa.
Przypuśćmy, że wszystkie nauki zostały zaproszone przez duży uniwersytet na uroczystą kolację. Gdzie należałoby wskazać miejsce teologii, wśród nauk praktycznych czy spekulatywnych? No cóż, teologia jest bardziej praktyczna niż gospodarka krajowa, ponieważ dotyczy spraw najbardziej praktycznych: celu człowieka i dróg do niego. Jednocześnie jest ona bardziej spekulatywna od metafizyki, gdyż zajmuje się prawdami, które są boskie. Mogłaby zjeść grejpfruta z naukami spekulatywnymi, przesiąść się na puste miejsce koło nauk praktycznych, kiedy podadzą zupę, wrócić na poprzednie miejsce na rybę i tak dalej. Może to nieco męczące, lecz cóż zrobić? Jak wiele innych problemów nie do rozwiązania, także i ten problem gospodarz odłoży odsunie od siebie i uda, że on nie istnieje, w każdym razie w tej chwili. A teraz miejsca. Kto zajmie pierwsze miejsce, a kto pokornie wsunie się w gościnny mrok miejsca gdzieś u końca stołu? W części spekulatywnej sprawę powinna rozstrzygać pewność nauki i szlachetność jej tematu. Problem teologii powraca, strasząc gospodarza – trudno byłoby znaleźć bardziej szlachetny temat niż boskość albo porównywać pewność osiąganą przez ludzki umysł z pewnością słowa Bożego. Ale ta metoda! Owszem, inni mogą być lekko bezczelni w kwestii metody, ale z drugiej strony jak możemy czynić z konkretnej metody normę decydującą o pierwszeństwie; czy to kolacja naukowa, czy spotkanie tajnego sprzysiężenia?
Dobrze, przyznajemy teologii pierwsze miejsce wśród nauk spekulatywnych; przynajmniej rozwiązuje to kwestię, gdzie będzie siedzieć. W części praktycznej pierwszeństwo będzie określała odległość celów, którym służą poszczególne nauki. Oczywiście medycyna będzie siedziała wyżej od gospodarki krajowej, ale wyżej czy niżej od polityki? Możemy przyznać im miejsca później. Ale jaki jest najdalszy cel, któremu służy jakakolwiek nauka? Znowu cel teologii! Jedynym rozwiązaniem jest posadzić teologię na samym szczycie stołu, z naukami spekulatywnymi po prawej i praktycznymi po lewej stronie, oczywiście z nadzieją, że żaden kpiarz nie podniesie kwestii owiec i kozłów.
Lecz zostawmy w spokoju kolację. Porzućmy język przenośni i wróćmy do twardych faktów. To prawda, że wnioski innych nauk wydają się znacznie pewniejsze niż wnioski teologii. Oczywiście, ale płomień palnika acetylenowego nie jest mniej jaskrawy dlatego, że nas oślepia, ani mniej widoczny dlatego, że musimy na niego spoglądać przez szkło dymne. Także prawda Boża nie jest mniej pewna dlatego, iż jest zbyt jasna dla naszych oczu, ani mniej niezawodna dlatego, że musimy na nią patrzeć przez niewyraźne światło wiary. Jest również prawdą, że teologia korzysta z filozofii; jednakże dzieje się tak nie dlatego, że filary prawdy Bożej tak bardzo potrzebują podpierania, lecz raczej dla wygody, jaką daje naszej słabości trzymanie się opiekuńczej ręki filozofii. Wrócimy do zagadnienia filozofii w dalszej części tego rozdziału.
Mądrościowy charakter teologii
Trudno jest wyczarować obraz rozigranego teologa. Możliwe, że istnieli tacy, ale szanse są niewielkie. Nie chodzi o to, żeby teologia wymagała, by jej uczniowie mieli długie, białe brody, jednak wydaje się ona żądać, by jej najmłodsi mistrzowie byli starzy, a najstarsi — młodzi. Być może jest tak z powodu bukietu zapachów, jaki ta mądrość wydaje, gdy ogrzewamy to słowo w dłoniach. Kojarzymy mądrość ze starością nie dlatego, że umysł starego człowieka jest bardziej bystry, a serce gorętsze, ale dlatego, że zmęczone stopy przewędrowały dosyć, by odróżnić prostą drogę od krętej ścieżki, stare oczy widziały dosyć, by odróżnić błahostkę od drogocennej perły, z powodu której człowiek musi sprzedać wszystko, co posiada, a stare ręce wykonały tyle prac, że mogą odróżnić to, co ulotne, od tego, co trwałe. Starość powinna znać więcej odpowiedzi, widzieć więcej schematów, powinna lepiej unikać zamętu zawrotnej szczegółowości życia. Teologia jest mądrością, starą bezkresem wieczności, ale młodą młodością wiecznego początku.
Mędrzec, u którego szukamy odpowiedzi w sprawie nowo budowanego domu, to architekt, a nie murarz; jeśli nie zna przyczyn rzeczy, to znaczy, że ich nie ma. Może on być głupi w wielu innych dziedzinach, ale w tej jednej, skoro jest mistrzem w zakresie najdalszych celów budownictwa, jest mądry; w każdej dziedzinie ta znajomość najdalszych celów przynosi mądrość. Kiedy znajomość dotyczy najdalszego z celów, przynosi mądrość, która nie wymaga określeń; dzięki niej człowiek jest po prostu mądry. Będzie to człowiek znający odpowiedzi, które są naprawdę ważne. By takich właśnie odpowiedzi udzielać, istnieje teolog.
Temat teologii
Ponieważ teolog rozważa wszystko zawsze w odniesieniu do pierwszego początku i ostatniego końca. Jest on w porządku intelektualnym, podobnie jak święty w porządku praktycznym, człowiekiem całkowicie zajętym Bogiem. Ogólny porządek obejmujący działania tych dwóch ludzi będzie wyrażony tak samo: „weź się za to zadanie natychmiast, pracuj nad nim bez przerwy, skończ je w wieczności”. Bo miłości Boga nie da się ogarnąć w ciągu życia; wiedzy o Bogu też nie. Niezależnie od tego, jak daleko umysł czy serce wydały się zawędrować, są zajęte Bogiem samym lub rzeczami, które odnoszą się do Niego jako Początku lub Końca. Święty zna ważne odpowiedzi dzięki natychmiastowej intuicji, która ma swe głębokie korzenie w miłości; teolog dzięki argumentom rozumowym, głęboko zakorzenionym w studium. Kiedy studium i miłość jednoczą się, aby uświęcić teologa, Bóg jest wyjątkowo łaskawy dla takich ludzi.
Do książki takiego właśnie człowieka nieśmiało się przybliżamy. Wyraźnej otuchy dodaje nam fakt, iż Tomasz nalegał, aby rozum zakasał rękawy i zabrał się do swego najtrudniejszego zadania; przywodzi to na myśl pierwszy dzień studiów nad jakąkolwiek nauką. Co więcej, przyjął w pełni rozwiniętą formę podobnej metody, jakiej używał Sokrates; a co jest lepiej znanego niż pytanie? Trudno się oprzeć podwójnemu pochlebstwu pytania; zadowolony z siebie ignorant i nieznośny znawca wszystkiego nigdy nie zadają pytań, a głupcowi zadaje się pytania tylko przez pomyłkę. Pytanie jest przecież ruchem umysłu poszukującego prawdy, a nic nie jest tak przyjemne do rozpowszechniania jak prawda. Uczniowie i młodzież są żywymi znakami zapytania, a skoro Tomasz pisał dla uczącej się młodzieży, było słuszne, że każdy artykuł jego książki zawierał pytanie domagające się konkretnej odpowiedzi. Aby wyjaśnić sprawę, za każdym razem wprowadzany jest fikcyjny lub rzeczywisty przeciwnik, który zgłasza tak zdecydowane zarzuty, iż w sercu czytelnika Tomasza pojawia się lekki niepokój.
Metoda teologii
Główna część wszystkich artykułów koncentruje się na wyjaśnianiu, ilustrowaniu, przekonywaniu i zbijaniu argumentów, a gdy to możliwe — udowadnianiu. Tomasz nie spiera się oczywiście o podstawowe zasady teologii; żadna nauka tego nie robi. Nauki pochodne opierają się na naukach wyższych od siebie, gdy chodzi o obronę zapożyczonych od nich zasad. Metafizyka, nie mając nauki wyższej od siebie, będzie spierała się o zasady z przeciwnikiem, który uznaje część z nich. Względem przeciwnika, który neguje je wszystkie, można tylko odeprzeć jego negację, wykazując jej fałszywość. Podobny sposób postępowania obowiązuje w teologii, przy czym możemy mieć pewność, że na każdy negujący zarzut istnieje odpowiedź, gdyż zasady mają oparcie w niezmiennej prawdzie Boga.
W teologii jest jednak mnóstwo miejsca na dyskusje o sprawach mniejszej wagi niż jej zasady; nie można przecież zrezygnować z poszukiwania argumentów, które obalają błędy, chronią prawdę i wciąż odsłaniają więcej prawdy. Przy tej olbrzymiej pracy jest wykorzystywana filozofia, a ludzki rozum musi pracować na najwyższych obrotach, ponieważ jest to zadanie godne jego wielkich możliwości. W nagrodę za tę katorżniczą pracę teologia ogranicza obszar potencjalnych błędów filozoficznych, kierując masę nagromadzonej energii na drogi prawdziwych filozoficznych poszukiwań. Filozofia nie zostaje zastąpiona, zniszczona ani rozmyta, bo łaska nie niszczy natury, lecz ją udoskonala. Wyższa mądrość nie wypiera filozofii, lecz ją uświęca.
Podsumowanie: zainteresowania Tomasza
To uświęcanie i udoskonalanie natury przez łaskę było największą pasją w życiu Tomasza. Nigdy nie potrafił się jej oprzeć. Od początku jego umysł i serce były zupełnie urzeczone powabem doskonałości Boga. Walczył o wolność z matką, siostrami i braćmi, aby móc za tą doskonałością biec. By ją pochwycić, porzucił jak martwy ciężar arystokratyczną rodzinę, bogactwo i władzę, po prostu świat, żeby nie powstrzymywały go w tym biegu. Odczytywał księgę świata z całą niezmierną koncentracją i geniuszem swego wielkiego umysłu. Rozważał tajemnice objawione przez Boga, jak skąpiec pieści swe złoto. Wraz z upływem lat i wzrastaniem w cnotach zanurzał się coraz głębiej w nieskończoną doskonałość i był przez nią coraz bardziej ogarniany.
Znając Boga tak dobrze, lepiej znał siebie. Nie tylko siebie, lecz i wszystkich ludzi. Nie na darmo plany Boże wysłały go na włóczęgę po całej Europie w epoce, gdy zakonnicy byli ulubionymi księżmi pomywaczek i księżniczek, wieśniaków i książąt. Tępy człowiek bez ludzkich uczuć nie przeszedłby raczej przez takie doświadczenie, nie zdobywając gruntownej znajomości ludzkiej natury. A Tomasz nie był oskarżany, nie licząc groteskowego zarzutu w czasach studenckich, o tępotę ani nieczułość. Odczytywał tajemnice ludzkiego serca, własnego i innych ludzi. Oglądając ich małostkowość, tchórzostwo, triumfującą miernotę, a nawet złośliwość, widział, jak daleko potrafili odejść od Boga. Dostrzegając jednak także ich wielkie nadzieje, upartą odwagę, szybką skruchę i bezinteresowną wierność, widział, jak bardzo mogli się do Niego zbliżyć. Na tym podwójnym motywie rozegrała się symfonia jego życia: doskonałość Boga i możliwość osiągnięcia doskonałości przez człowieka.
W obronie Boga i człowieka
Już w chwili debiutu na katedrze profesorskiej Tomasz został wciągnięty w bitwę intelektualną. Trwała ona przez całe jego życie i jeszcze się nie skończyła. Była to — i jest — bitwa w obronie Boga i człowieka. Tomasz nie stałby z boku, widząc, jak Bóg jest strącany ze swego boskiego tronu; nie mógłby patrzeć obojętnie na zeszpecanie obrazu Boga na ziemi. Bóg jest doskonały i człowiek może stać się doskonały. Wszelkie ograniczenie doskonałości Boga jest Jego zaprzeczeniem i wszelkie ograniczenie możliwości człowieka jest zaprzeczeniem człowieczeństwa. Te dwie prawdy muszą trwać, niezależnie od kosztu ich obrony. Bóg jest istotą boską, a człowiek jest zdolny do uczestniczenia w boskim życiu. Nie można zaatakować jednej z nich bez zniszczenia drugiej; i nigdy w historii nie były one pod tak nieustannym ostrzałem, jak w naszych czasach.
Jego miłość
Geniusz Tomasza nie mógłby podjąć takiej walki bez siły napędowej, jaką jest miłość — dorównująca wielkości geniuszu. Miłość tak wielka, tak zupełnie bezinteresowna, tak obojętna na urok każdej innej miłości nie mogła być w niczym pozbawiona Bożej miłości, której pełny rozkwit nosi nazwę świętości. Tomasz od początku był po uszy zakochany w Bogu. Do końca wielkim problemem jego miłości było nie zachowanie stałości serca, lecz znalezienie sposobów takiego ofiarowania siebie, by tę miłość wyrazić. Dotarł on tak blisko rozwiązania tego problemu, jak jest możliwe dla człowieka żyjącego na ziemi.
Z pewnością Tomasz nie uzależniał swojej miłości od żadnych warunków. Nie przygotowywał przezornie wyjść awaryjnych na wypadek, gdyby wymagania miłości stały się zbyt kłopotliwe. Nie było ograniczeń czasu, siły, myśli, oddania zaangażowanych w ten boski kontrakt. Miłość ta była raczej palącym płomieniem, który pochłonął tego człowieka, rzucił go w wir pracy nieznający chwili wytchnienia, zanim śmierć nie zatrzymała tego wielkiego serca. Miłość taka jak ta może wydawać się czymś dziwnym w świecie, który uznał bezpieczeństwo za swoją dewizę. Jednak tylko dzięki takiej miłości człowiek znajdzie się jeszcze kiedyś tak blisko innych ludzi i będzie tak silnie połączony z Bogiem. Tylko pod tym warunkiem ludzkość znajdzie kiedykolwiek takiego obrońcę, a Bóg takiego apostoła.
Antidotum na trucizny
W swej książce Tomasz ofiarowuje dwudziestemu wiekowi miłość i prawdę. Nie można jednak rozkoszować się miłością, dopóki nie posiądzie się prawdy. A ta prawda jest dość skutecznym antidotum na dwie współczesne trucizny: intelektualnej powierzchowności i naturalistycznej prowincjonalności.
Powierzchowność
Inną nazwą tej intelektualnej powierzchowności jest intelektualne lenistwo. Polega ono na szybkim chwytaniu się pierwszej i częściowej odpowiedzi, pielęgnowaniu triumfującego samozadowolenia i płytkości, które nie pozwolą płynąć żadnej myśli. Ta książka zwraca się w kierunku ostatecznej i adekwatnej odpowiedzi, odpowiedzi, która napełnia szacunkiem i pokorą, która będzie intrygować umysł człowieka przez całe życie i skieruje jego działania poza granice życia. Tomasz nie po to wykonał taką pracę z myślą początkujących, aby ćwiczyć możliwości cytowania innych. Jego celem było rozwijanie umiejętności samodzielnego myślenia. Podkreślanie faktów kosztem zaniedbywania mądrości to nie Tomasz. Jego książki nie można czytać jako ćwiczenia pamięciowego. Odkładając ją na bok po chwili uważnej lektury, nie możemy jej zbyć uwagami w rodzaju: „jakie to interesujące, jakie to dziwne”. Uderzy nas między oczy albo nie dotknie nas w ogóle, ponieważ nie można spoglądać na ostateczne odpowiedzi bez głębokiego, osobistego oddźwięku.
Prowincjonalność naturalizmu
Sprzeciwiając się prowincjonalności naturalizmu, Tomasz odnajduje sens świata naturalnego i otwarcie wkracza w świat nadnaturalny. Odkrywa on doskonałe spełnienie człowieka, odmawiając uznania człowieka za doskonałe spełnienie wszechświata. Jego książka odrzuca modernistyczną pogardę dla przeszłości, proponując łączność kulturową z mądrością wieków i z jednym z największych umysłów w historii świata.
Sens, cel i wzorzec życia
Tego człowieka nie da się zamknąć w witrażu, a jego książka nie jest dekoracją biblioteki. Ten człowiek i jego dzieło są szczęśliwie przeznaczeni dla potrzeb dwudziestego wieku. Z pewnością żaden inny wiek nie potrzebował bardziej ostatecznych odpowiedzi, planu działania, wzorca ludzkiego życia, gdyż żaden wiek nie miał mniejszego pojęcia o sensie życia, o sprawach, które składają się na udane życie, czy o tym, jak należy żyć, by życie było udane. W trzech wielkich częściach tej książki Tomasz precyzyjnie nam to przekazuje. Pierwsza jest studium boskiego Architekta i Jego całego dzieła; druga – studium celu ludzkiego życia i ludzkich działań, dzięki którym ten cel się osiąga; trzecia – studium Boga, który stał się człowiekiem, aby ludzie mogli stać się jak Bóg.